Czym są Dreszcze?

Wieżowiec Starliner na wyspie w pobliżu Montrealu to luksusowe miejsce. Umeblowane mieszkania zachęcają do rozgoszczenia się w środku, a kiedy już się tam jest, właściwie nie trzeba wychodzić na zewnątrz. Na terenie budynku nie brakuje ani sklepów, ani usług, ani rozrywek. Jest nawet klinika medyczna z wykwalifikowanym personelem. Dreszcze od pierwszych scen kuszą luksusem na wyciągnięcie ręki. Kiedy elokwentny agent nieruchomości Merrick (Ronald Mlodzik) oprowadza parę potencjalnych lokatorów po budynku, wydaje się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jednak w tym samym czasie w jednym z mieszkań dochodzi do makabrycznej zbrodni.

zarażeni mieszkańcy wieżowca

Dreszcze, czyli zbrodnia

Postawny mężczyzna dusi młodą dziewczynę w szkolnym mundurku. Kiedy traci przytomność, kładzie ją na stole, rozbiera, rozcina jej brzuch skalpelem i wlewa żrący kwas. Chwilę potem podrzyna sobie gardło i umiera. Tragiczne zdarzenie najbardziej wpływa na miejscowego lekarza, doktora St. Luca (Paul Hampton), który znał zmarłego mężczyznę, Emila Hobbesa – specjalistę urologa i wenerologa, będącego uznanym autorytetem medycznym. Z czasem dowiaduje się wielu niepokojących rzeczy o samobójcy i zamordowanej przez niego dziewczynie, Annabelle Brown. Widywano ją w wieżowcu w towarzystwie starszych mężczyzn, z którymi miała uprawiać seks mimo młodego wieku. Z kolei badania naukowe doktora Hobbesa okazują się niepokojące. Jego zdaniem człowiek to zwierzę, które za dużo myśli. Zamiast tego najlepiej byłoby pobudzać swoje instynkty, zwłaszcza seksualne. Na krótko po śmierci jego i Annabelle w budynku Starlinera dochodzi do kolejnych dziwnych zdarzeń – mieszkańcy skarżą się na wypukłe guzy w żołądku. Jeden z pacjentów wspomina, że podobne wybrzuszenia widział u zmarłej dziewczyny, z którą wcześniej uprawiał seks. St. Luc podejrzewa, że sypiająca z lokatorami Annabelle zaraziła ich jakimś pasożytem. Wkrótce lokatorów ogarnia epidemia seksualnego szaleństwa.

Dreszcze, czyli obsesja

Dreszcze to zarazem debiut i reżyserskie exposé Davida Cronenberga, w którym przedstawił fundamenty swojej twórczości. Najważniejszy z nich to zagrożenie pochodzące z wnętrza ludzkiego organizmu, a nie z zewnątrz, jak zazwyczaj było w horrorach. W ramach tej konkretnej, właściwej Cronenbergowi odmiany gatunkowej – horrorze cielesnym, zwanym też horrorem wenerycznym – reżyser Dreszczy mógł najdobitniej pokazać, co interesuje go najbardziej. Filmowy pasożyt łączy w sobie afrodyzjak i chorobę weneryczną, więc uosabia dwie obsesje Cronenberga: fascynacje ciałem oraz jego możliwościami, ograniczeniami i ewentualnymi rozszerzeniami. To sedno każdego jego filmu, a każdy, kto widział Muchę, wie, że mało kto potrafi tak dokładnie zajmować się fizycznością bohatera. W Dreszczach wyuzdana bohaterka jest nosicielką pasożytniczego organizmu wywołującego chorobliwe pożądanie, co zmienia cywilizowanych, kulturalnych ludzi w seksualne zombie. Jednak, jak to u Cronenberga, nawet gatunek jest pretekstem do czegoś bardziej złożonego.

pasożyt w ustach człowieka

Dreszcze, czyli wyzwolenie

Paradoksalnie Dreszcze najlepiej ogląda się właśnie w poszukiwaniu kolejnych sensów, tropów. Idylliczny wieżowiec na wyspie ma dać lokatorom poczucie elitarności, bycia lepszym. Ale pasożyt nie wybiera – zaraża każdego, nie dyskryminuje nikogo. Początkowo obcy sobie ludzie łączą się w masowej orgii. Wszystko w myśl zasady, że każde ciało – młode, stare, piękne i zniszczone – jest obiektem seksualnym. Porzucenie konwenansów i zaspokajanie swoich potrzeb kosztem innej osoby kojarzy się z krytyką konsumpcjonizmu. Można też potraktować to jako ilustrację źle pojętej wolności, także seksualnej. Cronenberg nie ucieka od poważnych tematów jak gwałt, kazirodztwo i pedofilia. Zamyka je jednak w horrorowej konwencji, w dodatku w pojedynczych scenach. Ostatecznie rozprzestrzeniający się w filmie pasożyt prowadzi do nieuniknionej seksapokalipsy i rozpadu społeczeństwa, co sugeruje ponure zakończenie.

Niski budżet, nierówna obsada i pośpiech realizacyjny oraz niepełny jeszcze warsztat reżysera nie wpłynęły jednak na ponadczasowość filmu. Dziś ogląda się go dość trudno. Nie każdy dialog był potrzebny, nie każdy aktor sprostał swojej roli, a nie każde ujęcie jest ostre i dobrze skadrowane. Z perspektywy czasu Dreszcze to garść okruchów z Cronenbergowskiego stołu cielesnej makabry. Są wszystkie potrzebne elementy, ale składają się w chaotyczną, niepełną całość. To udany debiut, który znacznie ciekawiej ogląda się przez pryzmat późniejszej twórczości reżysera niż jako samodzielne dzieło.

OCENA: 6/10

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu film.org.pl.